Wieczór Karoliny
Było około siódmej wieczorem. O tej porze czasami bywa jeszcze jasno, ale akurat wówczas była zima, więc było już ciemno.
Karolina siedziała w swojej piwnicy. Ubrana była w skórzaną marynarkę i czarne spodnie.
Z szafki wyjęła flakonik z krwią i postawiła na stole.
Potem z innej szafki wyjęła inny flakonik, z inna krwią, i postawiła (już na tym samym) stole. Szybko wymieszała zawartość obu flakoników ze sobą.
Ktoś mógłby zapytać po co to zrobiła, skoro w obydwu był taki sam płyn? Otóż w pierwszym była krew małpoluda, a w drugim syreny, a więc nie była to taka sama substancja. Teraz wymieszane były w jednym kielichu.
Następnym krokiem było rozgniecenie kilku główek czosnku. Trzymała je w starej czaszce. Tarła mocno, a robiła to za pomocą kolczastej maczugi. Gdy czosnek był już wystarczająco roztarty wsypała go do kielicha.
Potem jednak na chwilę przerwała pracę. Złapała się za podbródek, a jej twarz przybrała skrzywiony wyraz. Widać było, że nad czymś intensywnie myśli.
-Kurwa, o czym ja zapomniałam? Robię to enty raz, ale ciągle nie mogę zapamiętać wszystkiego.
W końcu jednak oświeciło ją.
-No, tak. Przecież to proste- pomyślała sobie i podeszła do starej skrzyni.
Wyciągnęła z niej butelkę z napisem mocz centaura. Dokładnie odmierzyła z niej trzy krople.
Potem położyła na stole wielkie oko, i nawet na swój sposób ładne. Miało ono błękitną źrenicę. Jednak przenoszenie go nie było bynajmniej przyjemne, gdyż było bardzo obślizgłe. Znowu była potrzebna maczuga. Karolina zamachnęła się, lecz spudłowała. Nie wynikało to z jej niezdarności, lecz z tego, że wilgotne i gładkie oko, samo przesunęło się po blacie.
-O kurwa. To oko wierci się, jakby było żywym kurczakiem!- krzyknęła w myśli.
Spróbowała drugi raz, tym razem była celna. Oko zostało przepołowione. Trzeba było walić dalej. To też waliła jak oparzona.
Teraz to już nie było kula, lecz papka.
-Gdybym nie była dziewicą, to stwierdziłam bym, że jest to tak dobre jak seks!-śmiała się sama do siebie.
Następnie wyciągnęła z szuflady trochę płatków fiołków i pokrzyw i pokroiła je maczetą.
Gotowe można było już wrzucić do kielicha.
Karolina potem wlała do tego kielicha połowę pojemniku płynu do mycia muszli klozetowej marki domestos.
Następną czynnością było wyjęcie z kieszeni małej probóweczki. Taka niby niewielka, a jednak bardzo groźna. Wszak w niej były jednocześnie dwie bakterię i dwa wirusy. Pierwszy (będący wirusem) to słynny HIV. Wyjątkowy skurczybyk, ukatrupił mnóstwo ludzi, na różnych kontynentach, a najwięcej na czarnym lądzie. Drugi to starszy pan o nazwie Krętek blady, to on odpowiada za kiłę. Trzecia to już kobieta- dwoinka rzeżączki, już sama nazwa chyba wyjaśnia jaką chorobę ona powoduje. A co było tym czwartym paskudztwem? Był to jeszcze nie znany nauce wirus, który powoduje jeszcze nie znaną chorobę przenoszoną drogą płciową. To jednak, że jest jeszcze nie znana dla świata medyczyny, nie znaczy, że nie mogą ludzie na nią umierać. Otóż umierają i to nawet nie rzadko. Jednak niedługo będzie tych śmierci coraz więcej.
Wszystkie te obrzydlistwa delikatnie wypuściła z próbówki do kielicha.
Następnie zalała je wódką z małpki.
-Teraz pora na najlepsze!- uśmiechnęła się chytrze. Dobrze wiedziała, co ma teraz zrobić.
Wsadziła wskazujący palec z prawej ręki do lewej (odwrotna kolejność zepsułaby cały efekt) dziurki w nosie. Trochę tam podłubała, trochę powierciła, aż w końcu wyciągnęła pięknego gluta. Był w kształcie nierównego kwadrata, koloru ciemno żółtego, nieco przybliżonego do brązu. Gość duży jak na swój gatunek.
Spojrzała na niego triumfująco.
-Ty jesteś częścią mojego ciała! Tak jakby moim dzieckiem! Aż szkoda ciebie tam dorzucić. Alę nie mogę niczego pominąć.
Po tych słowach wrzuciła tę kozę z nosa do reszty wywaru w kielichu. Gil bardzo szybko się rozpuścił. Nie było już po nim ani śladu.
Teraz Karolina musiała na chwilę odejść od stołu i pogrzebać w jednej z ciemnych skrzynek, które stały na podłodze.
W końcu wyciągnęła z niej skrzydła nietoperza.
Co z nimi zrobiła? Czy wrzuciła do kielicha?
Nie; po prostu je zjadła.
I, co jesteście zdziwieni? Przecież miała prawo podczas przerwy w tej całej robocie coś przekąsić.
No, ale przyszła pora wrócić do pracy. Mało zostało.
Teraz wrzuciła do kielicha mieszankę kozich, owczych i kurzych gówien.
Karolina zabrała teraz swój napar do łazienki. Tam uklękła i zamoczyła kielich w kiblu. Było to bardzo trudne zadanie, gdyż nie mogło się nic wylać z kielicha, natomiast dużo musiało się wlać do niego. Na samo szczęście ciężka sztuka powidła się.
Był już cały skład. Teraz tylko Karolina musiała wszystko wymieszać i wypowiedzieć przy tym zaklęcie.
Było ono w języku, którego nie znam ani ja ani wy, ani nawet Karolina (taki paradoks); więc nie warto go przytaczać.
Gdy było po wszystkim wybuchała śmiechem:
-Ten napój mógłby zabić każdego żywego! Ale on nie zabije nikogo! On ożywi pewnego zmarłego! Ale to będzie jeszcze gorsze!
Marek Adam Grabowski
Warszawa 2019