Śmiercionośna randka
Karolina weszła do salonu; ubrana była w żakiet, spódnicę do kolan i szpilki. Wszystko koloru jasno błękitnego; można by rzec turkusowego. W dłoniach trzymała kwiaty. Wprowadziła do pokoju wystraszonego młodzieńca; i jak się zapewne domyślacie, to on podarował jej ten bukiet.
- Usiądź tutaj – oznajmiła mu wskazując na fotel koloru perłowego – a ja w tym czasie włożę twój podarunek do wazonu.
Gość wykonał polecenie. Chyba ze względu na zdenerwowanie był bardzo posłuszny.
Po chwili Karolina usiadła naprzeciwko niego i powiedziała:
-Oj, ale jesteś spięty. Poprzedni też tacy byli, jak tutaj przychodzili.
Słysząc to chłopak chrząknął, po czym dodał niepewnym głosem:
-No tak, gdyż to wielki honor dla chłopaka ze wsi, umówić się z samą córką sołtysa.
Słysząc to Karolina zaśmiała się:
-Cóż, gdybyś został moim mężem, to otrzymałbyś dwa skarby. Po pierwsze byłbyś naturalnym następcą mojego ojca i przyszłym władcą wsi Kości Wielkie. Drugi skarb to moje dziewictwo.
Słowa te zelektryzowały chłopaka; poślubienie pięknej, nietkniętej niewiasty, a potem przejęcie tytułu sołtysa było marzeniem prawie wszystkich chłopaków ze wsi. Wielu już próbowało, ale żaden nie przeszedł testów, które właśnie miały się rozpocząć i których się bał.
Karolina natomiast spytała:
-Idę po herbatę; słodzisz?
Młodzieniec, który domyślił się, iż to element testu, chwilę pomyślał, po czy odpowiedział:
-Nie.
Gdy Karolina wróciła z herbatą zaśmiała się:
-Pierwszy etap zdałeś. Nie słodzimy!
-Gdyż to jest niezdrowe? - wołał się upewnić.
Karolina nalała mu do filiżanki i oświadczyła:
-Gdyż to jest zatruty cukier bęcwale.
Ledwo zdążył odsapnąć, na wieść, iż ten cukier mógł stać się dla niego dosłownie białą śmiercią, a dziewczyna zdawał mu drugie pytanie:
-Które ciastko chcesz?
Zestresowany spojrzał na półmisek. Zdawał sobie sprawę, iż jest to decyzja na wagę życia i śmierci. Najgorsze było to, iż nawet nie umiał podać nazwy tych ciastek. W końcu wydukał:
-Może to zielone.
Biedny nawet nie wiedział, iż chodzi o pistacjowe.
Uradowana Karolina klasnęła w ręce i głośno powiedziała (właściwie krzyknęła):
-Brawo, widzę, iż domyśliłeś się, które nie jest zatrute! Teraz częstuj się śmiało.
Zaczął jeść. Z tych nerwów nawet mu nie smakowało, chociaż rzeczywiście nie było zatrute.
Gdy skończył Karolina podeszła do kredensu i wyjęła trzy butelki, które postawiła przed młodzieńcem.
-Pora na nalewki! - zaśmiała się.
Pierwsza miała kolor niebieski, druga ciemnozielony, a trzecia czarny. Wybór był trudny, gdyż wszystkie wydawały się jakieś dziwne. Chyba domyślacie się jak musiał się nieszczęśnik denerwować.
W końcu wykrzyknął:
-Żadną! Żadnej z nich nie chcę, gdyż do każdej coś nalałaś!
Na twarzy Karoliny zagościł diabelski uśmiech. Nieco tajemniczym głosem powiedziała:
-Masz rację, bystry chłopaku! W każdej coś jest. Do niebieskiej dolałam truciznę. To zielonej też dodałam truciznę. A do czarnej...
I tutaj podejrzanie zamilkła.
W celu przerwania tej ciszy, adorator sam dokończył:
-Też dolałaś truciznę!
Karolina zaśmiała się:
-Dolałam, lecz nie truciznę, a odtrutkę. Widzisz wysmarowałam sobie policzki kremem, który zabija mężczyzn. Ty nieszczęśniku pocałowałeś mnie w policzek i tym samym zatrułeś się. Gdybyś wypił czarną, to byś przeżył, ale jest już za późno, gdyż trucizna zacznie działać za kilka sekund.
Młodzieniec podniósł się i krzyknął:
-Ale jak kto...
Dalej już nawet nie dokończył, gdyż upadł na podłogę.
Coś jeszcze tam słabo widział i słyszał cichy śmiech Karoliny. Potem jednak była już tylko ciemność.
Karolina, gdy już przestała się śmiać, powiedziała:
-Wszyscy mężczyźni są tak samo naiwni. I jak ja mam przestać być dziewicą w tej sytuacji? Szkoda.
Po tych słowach przeszła nad trupem, tak jakby to był dywanik.
Marek Adam Grabowski
Warszawa 2020