Wywiad
Sołtys spokojnie usiadł za biurkiem. Ubrany był w brązową, sztruksową marynarkę i stary (kupiony za Jazurela), czarny krawat.
Jak na siebie był bardzo zadbany tego dnia; nieco przystrzygł wąsy i uczesał się.
Naprzeciwko jego usiadła reporterka ze stolicy. Ubrana była w szary garnitur, a pod szyją miała czarną wstążkę. Byłaby nawet ładna, gdyby nie jej wielkie okulary, zasłaniające oczy. Złośliwi nazywają takie szkła pinglami.
Jak się zapewne domyślacie, chciała przeprowadzić z nim wywiad.
- Że też interesuję panią ja, lider zwykłego zadupia? - powiedział, jeszcze przed oficjalną wymianą zdań. Teraz czekał na to, o co zapyta go reporterka.
- A więc, jest pan sołtysem Kości Wielkich? - rozpoczęła od pytania retorycznego.
-Owszem - odpowiedział. - Wygrałem przez aklamację, i to będąc bezpartyjnym. To się nazywa zaufanie wyborców.
Zarówno po uśmiechu, jak i po tonie głosu, widać było że jest z siebie bardzo zadowolony.
-Którą to już kadencję? - Pani chciała się dopytać?
Sołtys zaśmiał się i pomachał rękoma.
-Musiałbym policzyć! Na pewno rządzę od bardzo dawna. Wygrywam pod rząd wszystkie wybory. Najczęściej nie mam kontrkandydatów.
-Krążą słuchy, że przeciwnicy się zdarzają, tylko, że znikają w niejasnych okolicznościach. - Gdy dziennikarka rzuciła to oskarżenie, to od razu zmieniła ton głosu. Zrobił się nieprzyjemny.
Również mina sołtysa uległa przemianie. Już się nie śmiał. Trudno stwierdzić, czy jego nowy wyraz twarzy było bardziej zaskoczeniem czy zdenerwowaniem. Chyba i jedno i drugie.
Po chwili milczenia (chyba się zastanawiał) odparł:
-To są ploty i oszczerstwa wysuwanie przez niemoralnych i niepoważnych ludzi. Aż mi się nie chce dementować tych głupot.
-Ci, jak pan to nazwał „niemoralni i niepoważni ludzie” też znikają. - Kobieta nadal drążyła temat.
-Proszę Pani - sołtys zrobił się czerwony - żyjemy w dobie fake newsów. Właściwie o każdym można powiedzieć dowolną bzdurę. I jak to potem wyjaśniać?
Reporterka spojrzała na zdjęcia na biurku. Była na nim córka sołtysa Karolina. Śliczna, ubrana w niebieską koszulę i w czarną skórę.
Dziennikarka wskazała długopisem na to zdjęcie i zapytała:
-To pańska cudna jedynaczka?
Sołtys był zadowolony; uznał, że temat został zmieniony na przyjemniejszy.
-Tak, to mój największy klejnot. Zrezygnowała ze studiów w Warszawie, żeby przebywać razem z rodzicami. Jest bardzo mądra i dobra, kto wie, może kiedyś odziedziczy po mnie władzę?
-Jest oskarżana o to, że pomaga panu w pozbywaniu się rywali. - Okazało się, iż zmiana tematu była tylko iluzoryczna.
Sołtys spuścił wzrok, chyba unikał wymiany spojrzeń.
-To, że jeszcze pani powtarza banialuki na mój temat, jeszcze mogę jakoś strawić; ale żeby jeszcze do tego dopisywać moją córkę, to już jest nieludzkie. Poza tym jej nie ma w tym pokoju i nie może się bronić.
-Wobec Karoliny są jeszcze inne podejrzenia. Ma uprawiać alchemię.
Sołtys rozłożył ręce.
-No, to pani pojechała po hardkorze. Alchemia u nas? Jesteśmy mała wsią, a nie jakimś średniowiecznym zamkiem czy klasztorem. Chociaż muszę przyznać, że jako dziecko lubiła się bawić małym chemikiem.
Po ostatnich słowach próbował się zaśmiać. Myślał, że udało mu się obrócić to wszystko w żart.
Dziennikarce nie było jednak do śmiechu. Dalej atakowała Karolinę.
-Ponoć, wrzuca wiejskie dziewczyny do stawu nieopodal Kości Wielkich. Tam ma żyć topielec, który je zjada.
Sołtys skrzywił się jeszcze bardziej. Widać było, że zaczyna tracić panowanie nad sobą.
-To jakiś zupełnie niepoważny wywiad! Naczytała się pani klechd i teraz pomyliła je z rzeczywistością. Przecież dobrze wiadomo, że żadnych topielców nie ma. Co jeszcze pani wymyśli na temat Kości Wielkich? Ufo lądujące na polanie; czy może klauna z piłą w lesie?
Na chwilę przerwał, po czym mówił dalej:
-Ale w sumie dobrze się stało, że poruszyła pani tę głupotę, tym samym obaliła pani swoje wcześniejsze zarzuty. Może w samo mordowanie wrogów politycznych, ktoś by pani uwierzył, ale połączone z wodnym demonem już nikt!
Odsapnął po tych słowach.
-Może byśmy porozmawiali o innych mieszkańcach? - zagaiła reporterka.
-Proszę bardzo - odchrząknął sołtys.
-Ponoć w lesie przy wsi mieszkają dwie znachorki. Pierwsza stara ma na imię Jaga, ale mówią na nią Czarownica, Wiedźma, Baba Jaga bądź Jędza. Na drugą młodą mówią Witch. Kobiety te mają rzucać czary, raz pomocne dla mieszkańców, a raz szkodliwe.
Sołtys kręcił głową.
-Czary nie istnieją, niech pani nie powtarza głupot.
-Ja nie twierdzę, że istnieją, lecz, że ktoś je rzuca. Chciałam zapytać o jeszcze jedną, bardziej drażliwą kwestię.
Dziennikarka ściszyła głos.
-Ponoć, te dwie panie sypiają z diabłem?
Sołtys złapał się za łeb.
-Przecież pani pyta o rzeczy zupełnie absurdalne! Najlepiej będzie jak skończymy ten pseudo-wywiad!
-Skoro mnie pan wyprasza to trudno, aczkolwiek miałam jeszcze kilka pytań. Przypominam, że ja tylko pytałam, a nie wydawałam osądy.
Po tych słowach wyszła, a sołtys powiedział sam do siebie:
-Ale kurwa!
Pani, którą nazwano po łacinie, nie dojechała do Warszawy; ale przecież to nie wina sołtysa.
Marek Adam Garbowski
Warszawa 2019