Zapisać marzenia
Blog literacki Marka Adama Grabowskiego

Seledynowy Szczupak i Złoty łosoś

Szedłem Nowym Miastem w poszukiwaniu „Tego”. Jednak nie mogłem go znaleźć. Było tam mnóstwo różnorodności. Kamienice, brukowane aleje, turyści, sprzedawcy uliczni, restauracje, protestujący, którzy sami nie wiedzą przeciwko czemu protestują, a nawet zwierzęta. Niemalże, wszystko. Jednak „Tego” nie było. Można się było załamać.

Marek Grabowski
Marek Grabowski

-Może powinienem się kogoś spytać? Poprosić o pomoc. – pomyślałem sobie.

To była myśl genialna w swej prostocie. Od razu dodała mi otuchy. Podszedłem więc do pewnej seksownej dresiary.

-Sorry, szukam „Tego”. Czy go nie widziałaś? -spytałem grzecznie.

-Spierdalaj!- odpowiedziała mi, już chyba mniej grzecznie. Wręcz grzesznie.

-Muszę znaleźć kogoś bardziej na poziomie.- pomyślałem sobie.

Wtem, moje oczy ujrzały podpierającego się laską, starszego pana ubranego w szary garnitur. Takiej osoby właśnie potrzebowałem.

-Dzień dobry.-tym razem zacząłem bardziej oficjalnie- poszukuję „Tego”. Czy Pan „Tego” nie widział?

-Bardzo mi przykro, ale nie- odrzekł. Przynajmniej był grzeczny.

Zacząłem się zastanawiać. Najwidoczniej byłem w złej okolicy. Tutaj na pewno nie było „Tego”. Więc gdzie mogło być?

Może na Starym Mieście? Nie, to błędny trop. Już wiem, przy Wiśle. Tam na pewno znajduje się cel moich poszukiwań. Więc poszedłem szukać „Tego” nad Wisłę.

Schodząc na dół mijałem stare budynki. To paradoks Nowego Miasta, że tam wszystko jest Stare. Mijałem też ludzi. Byli zajęci swoimi sprawami. Nawet się im nie przyjrzałem, choć to nie w moim stylu. Może był to błąd, gdyż niektórzy z nich mogli być w stanie naprowadzić mnie do „Tego”. To jednak tylko spekulacja.

W końcu dotarłem na miejsce. Od rzeki dzieliła mnie tylko Wisłostrada, po której pędziły samochody.

-I w którym kierunku pójść?- sam sobie w myślach zadałem to pytanie- Mogę w prawo, ale czy tam dojdę do „Tego”? Mogę też w lewo, ale czy o to chodzi?

W końcu losowo wybrałem jeden kierunek. Doszedłem do Cytadeli Warszawskiej.

-A więc już jestem na Żoliborzu- powiedziałem w myślach. A może i na głos? To chyba nie ważne. Istotne jest natomiast to, że nie znalazłem „Tego”, gdyż „Tego” na pewno nie było na Żoliborzu.

Musiałem zawrócić. Jednak przedtem postanowiłem odpocząć. Usiadłem na ławce i wyjąłem z marynarki szluga. Oczywiście potem go zapaliłem. Po chwili stanął przy mnie menel. Był w brudnej koszuli i zresztą cały był brudny. Śmierdziało od niego.

-Przepraszam Pana najmocniej- zaczął typowo po menelsku- Czy mógłby Pan poczęstować mnie papierosem?

-Luz!- odpowiedziałem w krótki sposób. Krótsze byłoby tylko: No. Ale to było by już chamskie.

Wyjąłem papierosa, a on wtedy machnął ręką i powiedział:

-A, to miętowy! Takiego nie chcę.

I poszedł sobie. Ale burak! Jednak, aż tak wielkim burakiem bynajmniej nie był, gdyż po chwili wrócił i powiedział:

-Jednak chcę.

-Kurwa, zdecyduj się koleś!- odpowiedziałem i poczęstowałem go.

Jeszcze chwilę odpoczywałem, a potem poszedłem. Cały czas rozglądałem się czy nie widzę „Tego”. Lecz niestety bezskutecznie. Byli tam ludzie, samochody, Wisła, lecz ja wypatrywałem „Tego”.

Idąc tak i zerkając, doszedłem do jednego z najwspanialszych budynków w Warszawie, mianowicie BUW-u. Jest on przepiękny. Jeśli jesteście spoza Warszawy i nigdy go nie widzieliście to fajne zdjęcie znajdziecie na Wikipedii. Ponoć nawet jakiś jełop je w okrojonej wersji umieścił na swoim grafomańskim blogu. Pisze i umieszcza tam jakieś badziewne opowiadania, które błędnie kwalifikuje jako realizm bądź magiczny realizm. Niestety nie naruszył praw autorskich, gdyż zdjęcie jest na licencji CC. Ale zostawmy dyletanta i wrócimy do mojej historii.

-Jeśli „Tego” nie ma w ogrodach BUW-u to znaczy, ze „Tego” nie ma nigdzie.- pomyślałem sobie i przekroczyłem bramę biblioteki.

Włóczyłem się po alejkach, ale to było bezowocne.

-Ładnie tutaj. – myślałem sobie- tak cicho i spokojnie. Ale nie ma „Tego”. Może sprawdzę jeszcze na dachu.

Szybko wspiąłem się po schodkach. Na górze też rosną roślinki i jest tam labirynt uliczek. A co najważniejsze i najfajniejsze jest stamtąd niesamowity widok na miasto. Lecz cóż z tego skoro brakowało „Tego”.

Zrezygnowany usiadłem na ławce. Nagle zobaczyłem tam starą, zniszczoną, książkę w miękkiej okładce. Wziąłem ją do ręki.

-Platon „fajdros” – przeczytałem chyba na głos.

-Tego nawet nie znam- myślałem sobie- Czytałem z Platona tylko podstawy czyli „Ucztę”, „Państwo” i „Obronę”. To i tak dużo. Mój ojciec nie przeczytał nawet jednego opracowania czy streszczenia. Nie ma żadnej wiedzy o Platonie jak i o Arystotelesie. Powiedział, że jest dumny, iż tego nie wie.

Na okładce była naklejka BUW-u. Typowa sytuacja, jakiś patafian czy patafianka pożyczyła ją z Biblioteki uczelnianej i zgubiła. Studenci są tacy bezmyślni. Mogłem ją oddać lub ukraść. Wybrałem to pierwsze.

Poszedłem więc do tego głupiego Kajtka, który pracuje w BUW-e i mówię mu:

-Oddaję książkę, którą znalazłem. Ktoś ją zgubił.

-A dzięki. To pewnie jakaś dziewucha. One często gubią.- burknął nie patrząc mi w twarz.

-Przy okazji nie widziałeś „Tego”- spytałem.

-Nigdzie nie znajdziesz „Tego”- Tymi słowami odebrał mi ostatnią nadzieję.

Smutny wróciłem bez „Tego”. Jeszcze jedno- moja siostra nie lubi rosołu.

Marek Adam Grabowski

Warszawa 2018

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *