Problem cierpienia w Filozofii
Cierpienie (zarówno fizyczne, jak i psychiczne) towarzyszyło człowiekowi od zawsze i miało olbrzymi wpływ na jego egzystencję. Nie mógł więc ten problem umknąć uwadze filozofów.
Antyk
Już jeden z pierwszych myśliciel europejskich, Heraklit, poruszył to zagadnienie. Zdaniem Heraklita cierpienie jest niezbędne, gdyż bez niego nie bylibyśmy w stanie docenić sytuacji, w których cierpienia nie zaznajemy. Nie znając np. wojny, nie docenilibyśmy pokoju. Dla Heraklita dobro i zło to dwie równoważące się siły. Są przeciwieństwami, które należy łączyć. Ten pogląd był przypuszczalnie pierwszą w dziejach Europy myślą etyczną i zapoczątkował filozofię humanistyczną.
Dużo miejsca cierpieniu poświęcił w swych tragediach Sofokles. Był on związany z środowiskiem sofistów. Sofiści będąc relatywistami, odrzucali wiarę w jedno dobro. Dla nich dobre było to, co leżało w interesie danej jednostki, a ten interes mógł być sprzeczny z interesem innej jednostki. W dramatach Sofoklesa pomiędzy bohaterami wybuchają tzw. „Konflikty racji”, których nie sposób rozwiązać. Przynoszą one wiele cierpienia. Nam jednak, wychowanym w kulturze chrześcijańsko-sokratejskiej, trudno zrozumieć te dzieła, w których brakuje prawa naturalnego, wedle którego jedna ze stron ma rację, a druga nie. Są już nieaktualne.
Późniejsze generacje filozofów podchodziły do cierpienia w sposób bardziej praktyczny. Podawali oni rady, jak od cierpienia się uwolnić. Pojawiły się dwie wizje. Zwolennikami pierwszej byli Hedoniści, drugiej – cynicy i stoicy. Dla hedonistów sposobem na walkę z cierpieniem (czyli z przykrością) była ucieczka w przyjemność. Jednak z czasem jeden z hedonistów, Hegezjasz, zwątpił w przyjemność. Uznał, iż jest ona nieosiągalnym celem, a ludzie pragnąc ją zdobyć, jedynie zwiększają swoją przykrość. Najlepszym sposobem na walkę z przykrością jest wyzbycie się własnych pragnień. Ten paradoksalny hedonizm prowadził do ascetyzmu. Również ascetycznie do hedonizmu podchodził Epikur. On jednak był, w przeciwieństwie do Hegazjasza, optymistą. Zasadniczo u niego świat jest piękny i przyjemny, a przykrość to stan przejściowy. Nie warto się bać cierpienia, gdyż ciężkie cierpienie jest zawsze krótkotrwałe, a długie cierpienie – zawsze lekkie. Cynicy widzieli sprawę inaczej – cierpienie wynika z naszego przywiązania do rzeczy niepotrzebnych. Jeśli porzucimy wszytko i będziemy żyć w ubóstwie, staniemy się prawdziwie niezależni od cierpienia. Z cyników wywodzili się stoicy, których poglądy były mniej radykalne. Pierwszy z nich, Zenon z Cypru, pochwalał ascezę, jednak nie popadał w skrajność. Według jego nauk człowiek nie powinien dążyć do bogactw, lecz skoro je ma, to nie powinien ich wyrzucać. Prawdziwy stoik bierze życie takim, jakim jest, i godzi się ze swym losem. Może się to wydać dziwne, ale w zastosowaniu praktycznym między radami Epikura a Zenona nie było większych różnic.
Nowożytność
W średniowieczu filozofia skupiła się na sprawach boskich i problemy przyziemne, do których należy omawiane tu cierpienie, odeszły w kąt. Jednak w filozofii nowożytnej temat powrócił. Co ciekawe, jako pierwszy podjął go XVII-wieczny myśliciel Pascal, który w niektórych aspektach swojej filozofii był w jakimś stopniu kontynuatorem tradycji średniowiecznej. Pragnął on wiedzy w pełni racjonalnej. Nie zaspokajało go samo stwierdzanie faktów, chciał je jeszcze wyjaśniać. Nie widział jednak sposobu na zaspokojenie tych potrzeb i przez to popadł w rozpacz. Źródłem cierpienia jest dla Pascala strach przed niepoznanym, irracjonalnym światem. Ulgę przynosi oddanie się Bogu. Wiara, chociaż uspokajała Pascala, nie niwelowała w nim jednak pesymizmu w spostrzeganiu świata. Cała materialna rzeczywistość jest tylko nic niewartą przemijającą nicością. To samo dotyczy człowieka (lecz tylko w pewnym aspekcie). Człowiek składa się z nikłej materii, którą wszystko może zmieść z powierzchni ziemi. Jednak składa się on również z duszy, która dodaje mu wielkości. Wszak wśród całej przyrody on jeden jest samoświadomy. Ujął to Pascal tymi słowami: „Człowiek jest trzciną najsłabszą w przyrodzie, ale to trzcina myśląca”. Jego smutna filozofia miała więc nutę optymizmu.
Bardziej ponury obraz rzeczywistości wykreował w pierwszej połowie XIX w. Artur Schopenhauer. Był to człowiek zrzędliwy i niezadowolony z życia. Jednak na tym niezadowoleniu zbudował wielki system. Na bazie dość swobodnie interpretowanych i ogólnikowo zestawionych poglądów Kanta i filozofów wschodnich Schopenhauer doszedł do następujących przekonań: zasadniczo dane są nam jedynie zjawiska, które w procesie percepcji zabarwiamy po swojemu; to, co postrzegamy, jest więc tylko naszym wyobrażeniem o świcie, zaś prawdziwa natura bytu jest nam obca; nie mogąc poznać świata zewnętrznego, powinniśmy się skupić jedynie na poznaniu własnej natury. To zaś sprowadza się do samej woli, którą Schopenhauer interpretował jako zbiór bezrozumnych, szalonych popędów. Uganiając się na oślep za niemożliwym do zdobycia zaspokojeniem pragnień, jesteśmy skazani na wieczne niezaspokojenie. Takie życie jest jednym wielkim cierpieniem. Cierpienia nie da się wyzbyć ani o nim zapomnieć. Nie sposób również się z nim pogodzić. Możemy co najwyżej je w niewielkim stopniu zmniejszyć. Są na to trzy sposoby:
- Wyzbycie się pragnień – Pogląd ten Schopenhauer zapożyczył od wschodnich ascetów, podobne jednak pomysły mieli stoicy, cynicy, epikurejczycy i Hegezjasz.
- Współczucie innym – Było to nawiązanie do buddyjskiej etyki współczucia (Bodhicitty), lecz było to spójne również z chrześcijańską nauką o miłości bliźniego.
- Kontemplacja sztuki – Tutaj Schopenhauer powrócił do Platońskiego poglądu na szukanie w sztuce odniesień mistycznych.
Był jednak w historii jeszcze jeden bardziej pesymistyczny filozof – Duńczyk Kierkegaard. Żył niezbyt długo. Urodził się wiele lat po Schopenhauerze, zmarł przed nim. Zdążył jednak opisać swoje cierpienia. Był człowiekiem mocno religijnym, jednak w religi nie widział otuchy, lecz właśnie źródło cierpienia. Religia opiera się wszak na idei nieskończoności, a ta dla człowieka musi się wydać czymś niepojętym. Ta niemożność zrozumienia wiary wzbudza w nas trwogę. Niby wierzący dążą do Boga, ale tak naprawdę boją się go. Kierkegaard wprowadził dwa typy religii: religię A i religię B.
Wprowadza wieczność człowieka. Wszak po śmierci żyjemy nadal, tylko że w innym świecie. Jednak tej wieczności nie możemy pojąć i dlatego wzbudza w nas trwogę.
Wprowadza wieczność Boga. Kim lub czym jest ten Bóg, tego nie wiemy. Nie mieści się on w granicach poznania intelektualnego. Religia B (a taką religią jest właśnie chrześcijaństwo) jest jeszcze bardziej przerażająca niż religia A.
Jakkolwiek w wielu kwestiach Kierkegaard był bliski Pascalowi, była miedzy nimi wielka różnica. Wiara (którą obydwaj pojmowali irracjonalnie) dla Pascala była lekiem na cierpienie, dla Kierkegaarda zaś była źródłem cierpienia. Patrząc pod tym kątem, byli swoimi przeciwieństwami.
Filozofia Wschodu
Jak już pisałem, Schopenhauer opierał swe przemyślenia na mądrościach wschodu, lecz w sposób pobieżny. Warto więc przypomnieć, co o cierpieniu mówił najbardziej znany filozof hinduski Siddhartha Gautama (bardziej znany jako Budda Sjakjamuni), twórca ruchu filozoficzno-duchowego, z którego powstała religia buddyzm.
Żył on przypuszczalnie w IV w. p.n.e. Wychowany w pałacu, początkowo nie znał cierpienia. Jednak pewnego dnia w trakcie wycieczki ujrzał starca, człowieka chorego, a także ludzkie zwłoki. Tak poznał cierpienie. Wstrząśnięty tym widokiem, opuścił swoje włości i oddał się życiu duchowemu. Po wielu latach doznał przebudzenia (Budda znaczy dokładnie przebudzony) i ogłosił własną doktrynę. Zarówno byty materialne, jak i nasze własne ego to tylko iluzja. Świat, który postrzegamy, nie jest rzeczywisty, stanowi jedynie zbiór naszych doznań, one zaś nie są trwałe. W obserwowanym przez nas świecie wszystko przemija i to jest właśnie źródło cierpienia. Przed cierpieniem nie ma ucieczki. Wprawdzie umieramy, lecz potem rodzimy się ponownie, jako inny człowiek, zwierzę, demon, istota pokutująca w piekle, duch czy bóstwo w raju. Im więcej mamy grzechów, tym nasza karma jest gorsza, więc w następnym żywocie czeka nas więcej cierpienia. Ten stan przechodzenia z jednego żywota do drugiego Sjakjamuni nazwał „beznadziejnym kołem samsary”. Czy istnieje ucieczka z tego koła? Owszem, tak. W zamian za dobre życie możemy opuścić samsarę i osiągnąć bliżej niezdefiniowany stan nirwany. Sjakjamuni wygłosił wielkie mowy etyczne, których przesłanie było (przynajmniej na poziomie ogólnikowym i praktycznym) bliskie temu, co mówił parę wieków później Jezus. Nakazał unikanie zabijania, kradzieży, niewłaściwych postępowań seksualnych, kłamstwa, obraźliwych słów, odmawiania ludziom pomocy, plotkowania, skąpstwa, złej woli i niewłaściwych poglądów. Trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, co powinno być aksjologicznym priorytetem buddysty. Według szkoły dużego wozu (Mahajany) – współczucie (bohicitta), według szkoły małego wozu (hinajany) – asceza.
Jednak ideał etyczny osiągniemy, jeśli wyzbędziemy się Ego, a do tego są niezbędne ćwiczenia koncentracyjne zwane medytacjami. Medytacje mają nie tylko czynić człowieka lepszym (w sensie moralnym), ale również polepszać jego kondycję psychiczną, co ułatwia życie i walkę z cierpieniem. Te rady czynią kulturę buddyjską radosną. Tak oto pesymizm buddyjski łączy się z optymizmem. Zasadniczo więc zarówno filozof, od którego zaczęliśmy (Heraklit), jak i ten, na którym skończyliśmy (Sjakjamuni), dokonali tego samego: pokonali przeciwieństwa.
Marek Adam Grabowski