Zapisać marzenia
Blog literacki Marka Adama Grabowskiego

Oczy strachu

Była noc. Mieszkańcy Kości Wielkich powoli zaczynali kłaść się spać. Ulice były już niemal puste. Jednak do miejscowości zbliżał się pewien osobnik. Był bardzo wysoki, i miał niewyobrażanie wielkie czoło. Na jego twarzy było zaś kilka szwów. Jakby to jednak nie brzmiało paradoksalnie, te szwy nie były tak przeraźliwe, jak sama twarz, którą zdobiły. Była mroczna i nieruchoma, jakby w ogóle nie było w niej życia. Chyba nikt nie chciałby spotkać człowieka o takiej twarzy; zwłaszcza nocą. Tylko, że to nie był człowiek, to był potwór Frankensteina. Z jakiś powodów postanowił odwiedzić Kości Wielkie.

Powolnym krokiem przekroczył granicę wsi. Teraz zaczął przechadzać się po ulicach, mijając dom po domu. Chociaż widział wiele rzeczy, to właściwie na nic nie zwracał uwagi. Patrzył się tylko przez siebie i wciąż miał taki sam beznamiętny wzrok. Chyba nawet osoba niewidoma bardziej reaguje na bodźce zewnętrzne niż on.

Natomiast widok jego samego wywoływał wielkie emocje u osób postronnych. Wszyscy zbiegali się do okien, żeby zobaczyć monstrum; nikt jednak nie miał odwagi wyjść z domu i stanąć naprzeciwko nowego gościa.

Oczywiście, zdarzały się osoby, które natrafiły na niego brew własnej woli.

Jedna baba wracała właśnie z imienin. Jak się zapewne domyślacie, była lekko podchmielona. Gdyby była zupełnie pijana to zapewne nie zauważałaby potwora. Tak jednak mogła go zobaczyć. Gdy tylko skapnęła się, co się stało, od razu krzyknęła:

-O kurwa!

Po tych słowach zaczęła uciekać, ile tylko miała sił w nogach.

Potwór spojrzał w jej kierunku (była to na razie pierwsza oznaka, że ma jakiś kontakt z otoczeniem), lecz nie pobiegł za nią. Dalej szedł przed siebie.

Po pewnym czasie trafił na grupę nastolatków. Siedzieli na ławce i palii papierosy. Typowe małolaty, które nie chcą wracać na noc do domu, tylko wolą się błąkać po okolicy.

Gdy go zobaczyli, to zastygli z przerażenia. Trwało to chwilę, która była wiecznością.

Potwór Frankensteina szedł zaś właśnie w ich kierunku. Była to sytuacja zagrożenia.

W końcu jeden z gówniarzy przerwał milczenie, jednym prostym hasłem:

-Chodu!

Wówczas nastała niesamowita przemiana. Wszyscy chłopacy zerwali się na równe nogi i uciekli, gdzie pieprz rośnie. Nawet nie zauważyli, że pozostawili po sobie niedopałki.

Potwór na chwilę znieruchomiał. Być może świadomość, że jest tak groźny zrobiła na nim wrażenie.

Potem znowu zaczął iść dalej.

Chyba było to niezamierzone, ale rozdeptał dwa z papierosów, które pozostawili ci urwipołcie. Zrobił to niewzruszony.

Minęło trochę czasu. Karolina - córka sołtysa szła ulicą. Dziwne, że panienka poruszą się sama po wsi taką porą, ale Karolina już taka jest. W pewnym momencie spostrzegła za rogu potwora Frankensteina.

Na ten widok serce jej zabiło. Szybko stanęła przy ścianie i pomyślało sobie:

-Jeśli mnie zobaczy, to po mnie!

Zaczęła się rozglądać, gdzie można się ukryć. Niestety, jednak nie znalazła żadnego miejsca na schronienie.

W tej sytuacji zostało tylko czekać i modlić się, żeby potwór nie skręcił.

Tak też Karolina zrobiła.

Stała czując własny oddech. Chciała tylko jednego, żeby ten koszmar już się skończył.

Na samo szczęście potwór nie skręcił, tylko poszedł dalej. Karolina była już bezpieczna.

Było już coraz ciemniej. Potwór szedł i szedł.

Nagle naprzeciwko niego pojawił się duch. Taka typowa biała zjawa.

Obydwie istoty stanęły, i z oddala zaczęły się sobie przyglądać. W końcu duch nie wytrzymał. Krzyknął:

-Psia mać! - i zniknął.

Potwór zaś pozostał.

Znów ruszył prosto.

W końcu doszedł do najważniejszego punktu w Kościach Wielkich – monopolowego całodobowego. Nawet o tak później porze ktoś przed nim stał. Był to miejscowy pijaczek, który powoli żłopał sobie piwko.

Potwór Frankensteina zatrzymał się przy nim.

Pijaczek spojrzał mu w twarz i zapytał:

-Chcesz łyka?

Po tych słowach wyciągnął ku niemu butelkę.

Potwór nie odpowiedział, tylko nadal w milczeniu się gapił.

A że milczenie oznacza zgodę, pijaczek dał mu się napić.

Stał się cud – potwór uśmiechnął się.

-No dobre, co nie? – zaśmiał się pijaczek. – Wiesz co? Kupię jeszcze jedną butelkę dla ciebie.

Strach okazał się niepotrzebny. Potwór Frankensteina zrozumiał, że ludzie nie są groźni i przestał się bać.

Marek Adam Grabowski

Warszawa 2021

Marek Grabowski
Marek Grabowski

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *