Majowa wyprawa
To opowiadanie dedykuję mojemu kuzynowi
Za wsią Kości Wielkie rozciąga się wielkie pole. Dorośli pracują na nim w pocie czoła, ale dzieciom nie wolno się tam bawić. A jak powszechnie wiadomo, nic nie jest tak pociągające jak to, co jest zabronione, więc dzieciaki marzą o spacerze po polu.
Opowiem wam o jednym z nich. Od dawna już planował pójść tam. W końcu nadarzyła się okazja. Było to na pierwszego maja; w święto pracy, w które nikt nie pracuje. Bez pytania rodziców wyszedł z domu i ruszył.
Był ładny dzień; słońce rzucało promienie na glebę.
-Jak tu pięknie i spokojnie - pomyślał sobie.
Wtedy wyskoczył za bruzdy chłop i krzyknął, że mu depcze po grządkach.
-Spadaj pan! - odkrzyknął dzieciak.
-Ty niewychowany gówniarzu; jeszcze pożałujesz tego pyskowania! - Po tych słowach chłop wyciągnął nóż.
Chłopiec jednak szybko ukrył się wśród zbóż.
Chłop trochę się za nim rozglądał, ale machnął ręką i poszedł sobie.
-Nawet miło się z tym panem wygłupiało – pomyślał sobie malec. - Prawie dałem się nabrać, że chce mi tym nożem zrobić krzywdę. Jednak tutaj jest przecież tak spokojnie i bezpiecznie.
Ruszył w dalszą drogę. Po jakimś czasie zobaczył z oddali starego dziada z wielką, zniszczoną teczką, obok którego dreptał wielki kundel. Obydwaj (i dziad i pies) coś gryźli, jakieś mięso. Gdy skończyli rzucili kości na ziemię i poszli sobie.
Chłopak podszedł, ażeby obejrzeć te kości, i tym samym dowiedzieć się, jakie mięso jedli.
-To dziwne; wyglądają jak ludzkie? No, ale kto by jadł ludzie mięso? Może jakiś psychol, ale nie miły, starszy pan w tym bezpiecznym miejscu.
Maszerował więc dalej. W pewnym momencie wyłoniła się jakaś postać. Szła powoli i stawała się coraz bardziej wyraźna. Bynajmniej nie była człowiekiem. Był to kościotrup w białej szacie, z wielką kosą w ręku. Stało się już wiadome, że jest to południca; ale nie taka jak z gry Wiedźmin, lecz rzeczywista. Zatrzymała się i zaczęła patrzeć na malca.
-Dzień dobry! - przywitał się.
Południca nic nie odpowiedziała, tylko nadal się w niego gapiła. W końcu jednak odeszła.
-Małomówna pani, ale miła. Właściwie to wszyscy są tutaj mili; i to miejsce jest miłe.
Gdy minęło trochę czasu w zobaczył jakieś chłopaka (na oko w podobnym wieku co on), który stał tutaj na polu. Bardzo się ucieszył; gdyż myślał, iż zaraz będzie miał nowego kolegę i podbiegł do niego krzycząc:
-Cześć!
Tamten jednak zamiast odpowiedzieć schował się w krzakach (co było dość dziwnym zachowaniem, zwłaszcza w tak bezpiecznym miejscu).
Nasz mały podróżnik dobiegł jednak do tego miejsca i spojrzał na skrytego w zaroślach gagatka; a potem powiedział:
-Czemu się przede mną chowasz?
-ttttttttttttttttttt – odpowiedział tamten.
-Nie rozumiem twych słów? - młody mieszkaniec Kości Wielkich próbował się porozumieć.
-lllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll – powiedział nieznajomy. Robił wrażenie przestraszonego.
Dopiero teraz, główny bohater zauważył, iż jego siedzący w krzakach rozmówca ma bardzo dziwne oczy; wielkie niczym w anime, i pozbawione źrenicy oraz twardówki, i do tego w niespotykanym odcieniu czerni.
-O kurwa, ale masz oczy! - musiał skomentować. - Nigdy takich nie widziałem.
-fffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffff – brzmiała odpowiedz.
-Wiesz co, miło się rozmawia, ale muszę już lecieć. Trzymaj się.
-ccccccccccccccccccccccccccccccccccc - to była chyba forma pożegnania.
Idąc sobie dalej, nasz chłopiec tak rozmyślał:
-Tamten był jakiś dziwny; nie był na luzie. Jakby coś go zdenerwowało, albo wystraszyło. Tylko czego się można bać tutaj? W tym dobrym miejscu.
W pewnym momencie doszedł do jakiś ruin. Była to mała, rozpadająca się chata; a obok niej był głęboki dół.
-A to ciekawe - pomyślał sobie i postanowił zajrzeć do dołu.
We wnętrz było coś czarnego. Po chwili namysłu, zorientował się, że to szambo. Były tam jeszcze jakiś brudy; trochę przypominające ludzie zwłoki, ale na pewno nimi nie będące.
-Mam świetny pomysł – powiedział do sobie – pobawię się w skoki nad tym szambem.
Zabawa była pyszna, przeskoczył dół aż cztery razy.
-Ale fajnie! W ogóle to miejsce jest fajne, czuje się tutaj jak w domu. Jednak robi się już późno, więc muszę wracać.
I ruszył w kierunku Kości Wielkich. Po drodze zastanawiał się, czemu dorośli nie pozwalają dzieciom tutaj przychodzić, skoro jest to tak bezpieczne i spokojne pole.
Gdy już wrócił, okazało się, iż wszyscy byli bardzo zaniepokojeni i szukali go. Za karę otrzymał klapsa i miesięczny zakaz strzelania do kotów. Był to jednak zły pomył, gdyż ktoś doniósł, iż w rodzinie jest przemoc, i rodziców zamknięto w więzieniu. Zaś chłopca zabrano do domu dziecka imienia Samsona i Kroloppa w Słupsku. Było tam tak bezpiecznie jak na polu.
Zapomniałbym jeszcze o jedynym; że z tych dorosłych, którzy poszli go szukać, kilku nie wróciło.
Marek Adam Grabowski
Warszawa 2020