M jak Muranowska czarownica
Opowiadanie dedykuję mojej Mamie,
mając nadzieję, że mnie za nie nie wydziedziczy
Była ciemna i zimna noc. Ja szedłem przez las. Był on liściasty, aczkolwiek o tej porze roku i tak nie ma liści. Ważniejsze było to, że był pełen potworów. Miałem wprawdzie ze sobą pistolet, ale to mogło nie wystarczyć. W pewnym momencie poczułem jakby jeden z nich złapał mnie za ucho i usłyszałem głos:
-Wstawaj gówniarzu!
Otworzyłem oczy i ujrzałem coś jeszcze straszniejszego od potwora. Czarownicę! Miała różowe kapcie, niezasłaniające tłustych, popękanych (było to widać mimo tego, że były całe wysmarowane olejem kokosowym) pięt. Ubrana była w różowy szlafrok (dopasowany do kapci). Jej bujne, blond włosy były całe w papilotach. Jej wielkie łapsko trzymało moje małe ucho. Moja mamuśka, jedyna osoba na świecie bardziej przeraźliwa od mojej siostry.
-Mówię ci synek, wstawaj!
-Ależ, mamuś!-próbowałem się bronić- jest dopiero wpół do jedenastej! Kto o takiej godzinie wstaje i to w środę?
-Pozwoliłam ci nie pójść na studia pod warunkiem, że pójdziemy do Hali Mirowskiej. Specjalnie na tę okazję wzięłam chorobowe i musimy je wykorzystać. Z siostrą zupełnie mi nie pomagacie.
Usiadłem na łóżku i jęknąłem:
-To nie prawda! Raptem dwa miesiące temu robiłem z tobą zakupy.
Ona jednak podniosła mnie (jest bardzo silna) i powiedziała:
-Biegnij pod prysznic, a ja potem dam ci śniadanie.
Gdy byłem już wymyty, mamuśka dała mi kilka leków (nie wiem na co), po czym poczęstowała mnie źle usmażoną jajecznicą. Zrobiła ją na swojej ulubionej patelni, na tej, którą bije ojca po głowie. Następnie mieliśmy się przebrać. Mamuśka ubrała się w żółte szpilki z odsłoniętymi piętami (ażeby wszyscy widzieli, że są popękane), w białe legginsy, czerwoną (sztuczną skórę) i zieloną torebkę. Paznokcie pomalowała na pomarańczowo, a oczy na niebiesko.
-I jak synek, czy nie wyglądam zajebiście?- spytała- tak po mnie nie widać wieku, że jak będziemy szli pod rękę, to ludzie będą myśleli, że jestem twoją dziewczyną.
Po tych słowach złapała mnie za nos i powiedziała:
-Nawet nie domyślą się, że ty nie masz dziewczyny!
-Czy musisz mi to przypominać codziennie? -spytałem.
-Nie robię tego codziennie, tylko co godzinę. – powiedziała puściwszy mnie wreszcie.
Potem przyjrzała mi się i powiedziała:
-Czyś ty zgłupiał! Nie możesz iść w tak grubej marynarce! Ugotujesz się.
Zdjąłem więc marynarkę i postanowiłem pójść w samym t-shircie.
-Chyba zwariowałeś! Przecież przeziębisz się!
-To zdecyduj się mamuś, jak mam się ubrać! -krzyknąłem.
-Żeby tak krzyczeć na własną matkę.-powiedziała, po czym przyniosła mi cienką, czerwoną marynarkę.
-Stary mówi, że wyglądam w niej jak pedał.
-Właśnie o to chodzi synusiu! Wiele moich koleżanek ma synów pedałów, chociażby ciocia Klotylda, i ja im nawet zazdroszczę.
I wyszliśmy z Barokowej 57 na Długą. Na skrzyżowaniu rośnie mirabelka, która zrzuca owoce na chodnik. Mamuśka zaczęła mi opowiadać ostatni odcinek Majki, jakby mnie to interesowało. Już wolałem, jak oglądała Brzydulę Ulę. Tak idąc minęliśmy rower z napisem na sprzedaż, Państwowe Muzeum Archeologiczne i fasfudy. Oczywiście stara przypomniała mi, żebym do nich nie chodził. Teraz już widać było Marszałkowską i podziemne przejście do metra pod nią. Tam też są sklepy, lecz mamuśka uparła się, żeby zrobić zakupy gdzieś dalej. Wyszliśmy więc naprzeciw Kina Muranów (oczywiście matka musiała stwierdzić, że tam nigdy nie grają niczego ciekawego) i minęliśmy panią z pitbulem. Dalej był spacer przy ruchliwej Alei Solidarności. Było tam nawet niebezpiecznie, gdyż jedna blondyna na rowerze, nas omal nie przejechała.
-Jak ty kurwa, jedziesz szczeniaro!-wydarła się moja mama.
Po czym dodała już spokojniej.-Te ładne siksy są niewychowane. Jak dobrze, że nie masz dziewczyny.
Chyba jednak nie do końca tak uważała, gdyż po chwili zaczęła podziwiać piękne laski na ulicy i przypominać mi, że żadna z nich się ze mną nie umówi.
Dotarliśmy do Jana Pawła. Starą zirytowało, że tak długo stoimy na światłach. Jednak w końcu pojawiło się zielone. Po chwili było już widać wielkie drapacze chmur Hongkongu, a potem monumentalny budynek Hali Mirowskiej. Na pierwszym stoisku był problem, gdyż mamuśka poprosiła sprzedającą tam seksowną dresiarę o kiełbasę z dzika.
-Nie ma.- odpowiedziała- chce pani salceson?
-Ty gnojówo! -matka się wzburzyła- Myślisz, że ja urzędniczka miasta stołecznego Warszawy kupię kiełbasę z odpadów? Zhańbiłaś Halę Mirowską! Spierdalaj na bazar Różyckiego.
Na szczęście następny handlarz miał już dziczyznę. Potem bez problemów kupiliśmy ośmiornicę, biokurczaka i owoce.
Gdy tylko wyszliśmy, mama zaczęła biadolić:
-Ale mnie wkurzyła to smarkula! Sprzedaje salcesony w Hali Mirowskiej! Muszę to poruszyć na zebraniu Klubu Głupich Bab Ze Śródmieścia.
Wracaliśmy tą samą drogą. Ja niosłem siatki, a matka opowiadała mi swój horoskop. Mówiła, że będzie w tym tygodni zdrowa i piękna. Oczywiście, nic mnie to nie interesowało. Potem opowiedziała mi mój horoskop. Mówiła, że w tym tygodniu nie znajdę dziewczyny. Oczywiście nic mnie to nie interesowało. Poza tym nie wydarzyło się nic ciekawego. Może oprócz tego, że na widok mamuśki uciekł czarny kot. Chyba nie lubi kobiet.
W domu Mama zapytała, czy obejrzę z nią serial.
-A daj mi spokój!- powiedziałem i poszedłem do siebie.
W internecie wszedłem na interię. Pierwszy news brzmiał: „ Mieszkanka Warszawy zabetonowała własnego syna”.
-Jednak nie mam najgorzej.- pomyślałem sobie.
Marek Adam Grabowski
Warszawa 2018