Zapisać marzenia
Blog literacki Marka Adama Grabowskiego
Marek Grabowski
Marek Grabowski

Ksiądz po kolędzie

Była późna noc. U nas na wsi trwała kolęda. Jako że mieszka nas niewielu, jest ona jednodniowa. Tyle wystarczy, ażeby obejść całe Kości Wielkie. I tak, przez jedną noc ksiądz chodzi od domu do domu. Przyjmują go wszyscy, nawet czarownica. Chyba tylko dlatego, że liczymy, iż obroni nas to przed naszymi grzechami. A właściwie to przed konsekwencjami tych grzechów czyli przed ogniem piekielnym. Pewnie jednak nic nam to nie da, gdyż my grzeszymy co drugim naszym uczynkiem; jeśli nie więcej. Ksiądz zawsze nam te grzechy wypomina, ale potem udziela modlitwy i zostawia obrazek. U nas na wsi to ludzie mają specyficzny stosunek do katolicyzmu. Dekalogu zupełnie nie przestrzegamy, ale mimo wszystko, mamy duże przywiązanie do pobożności. A więc diabłu ogarek, ale i księdzu (przecież nie Bogu) świeczkę.

Tej nocy ksiądz proboszcz obszedł już prawie wszystkich mieszkańców. Zostało tylko kilka domów na uboczu, oddalonych od reszty wsi. Było już ciemno i do tego mgliście. Widoczność była więc słaba; aczkolwiek nieco światła robił księżyc, będący w tej chwili w pełni.

-Niech ma mnie Św. Augustyn w swojej opiece !- myślał sobie proboszcz- sam nie wiem czemu jeszcze to robię. Chyba tylko dla koperty. Ponoć w miastach już jej nie biorą. Może też nie powinienem brać? Przecież tutaj co drugie mieszkaniec te pieniądze zrabował. W ogóle to są bezbożne ludziska. Wczoraj spowiada się jeden u mnie, że wylewa truciznę na pole sąsiada. Mówię mu, że jeśli ma być spowiedź ważna, to ma przestać to robić. A on wtedy, że przestanie i nowej trucizny nie kupi, ale żebym dał mu jeszcze tydzień, gdyż nie chce, żeby reszta trutki się zmarnowała. Ewangelizacja tych ludzi to udręka.

Zadręczając się tymi myślami, stąpał po resztach śniegu. W pewnym momencie przerwał mu te rozmyślania jakiś dźwięk zza placów. Był on jakiś dziwny. Przypominał powolne kroki, tak jakby ktoś się za nim skradał. Jednak nie był to typowy dźwięk ludzkich nóg. Przypominał trochę stukot kopyt. Taka dziwaczna mieszanka.

Ksiądz zatrzymał się i spojrzał za siebie. W oddali nie było nikogo, ani niczego.

-Hm, najwidoczniej się przesłyszałem. Wariuję już od życia na tym zadupiu. – Pomyślawszy tak sobie, zaczął iść dalej.

-Może to wszystko jednak moja wina.- w myślach powrócił do tematu grzechów parafian- Jestem przecież za nich odpowiedzialny. Być może jestem złym duszpasterzem. Być może na sądzie ostatecznym będę musiał odpowiedzieć za grzech każdego z nich. Za to, że ich nie uchroniłem.

Znowu jednak coś przerwało mu myśli. Tym razem było to jakieś zimno, które znienacka zmroziło mu ciało, a zwłaszcza plecy. Niektórzy czytelnicy mogą pomyśleć, że to nic takiego, wszak zimą (jak wskazuje nazwa) zawsze jest zimno. To prawda, jednak ten chłód był specyficzny. Pojawił się na moment i zniknął od razu. Było to, tak jakby ksiądz na chwilę oparł się o wielki słup lodu.

To wszystko było przeraźliwe i bardzo dziwne.

Proboszcz błyskawicznie odwrócił się. Tym razem jednak coś ujrzał. Była to migawka cienia człowieka, który szybko skrył się za drzewami. tak jakby chciał czmychnąć do lasu. Wszytko to trwało sekundę. Nie mógł się więc ksiądz przyjrzeć tej postaci. Nie wiedział, czy jest wysoka czy niska; gruba czy chuda. Jeden jednak szczegół był w tym wszystkim wyjątkowo niepokojący. Za tym cieniem coś się ciągnęło. Jakby sznur, jakby ogon…

Oczywiście to ostatnie księdzu mogło się przewidzieć. Wszak było już ciemno, a on miał tylko moment na przyjrzenie się tej osobie. Poza tym był już dość zmęczony.

-Ktoś mnie ewidentnie śledzi. Tego nie można zakwestionować – powiedział w myślach sam do siebie- ale kto to może być.

Po chwili ogarnęło go złowrogie przeczucie.

-Czyżby to był on?

Miał oczywiście na myśli szatana. Widział go już kilkukrotnie przy okazji egzorcyzmów, jednak nigdy jeszcze się nie zdarzyło, ażeby diabeł sam przyszedł do niego. To była sytuacja bezprecedensowa. Tak się tym wszystkim proboszcz zdenerwował, że aż zapomniał o grzechach mieszkańców naszej wsi.

-Co teraz zrobić? Iść za nim?- zastanawiał się- jeśli nie pójdę, to będę się całe życie zastanawiał czy to był on.

Ostania myśl była dla niego wyznacznikiem decyzji. Jednak strach go powstrzymywał. Musiał dodać sobie odwagi. Wyciągnął więc z palta swój pistolet. Po chwili jednak zrozumiał swój błąd i z powrotem schował broń.

-Jest w prawdzie na święcone kulę; ale i tak na diabła mi nie pomoże.

Potem wyjął swój różaniec.

Ksiądz odmówił krótką modlitwę, po czym ruszył wolnym krokiem w kierunku drzew. Jego ślimacze tempo dobrze oddawało, jak bardzo był zaniepokojony. Jednak postanowił pójść i sprawdzić wszystko osobiście.

W końcu dodarł na miejsce. O dziwo, nie było tam nikogo ani demona, ani człowieka.

-Oj, jaki ja jestem głupi!- sam siebie skarcił- zbytnio się guzdrałem. Przez to już dawno zdążył uciec. No cóż, nie dowiem się czy to był on.

Już miał wracać, kiedy mimowolnie spojrzał na śnieg. Było tam dużo śladów naszego proboszcza i żadnych innych.

-Hm, to właściwie jest trop. Diabeł powinien zostawić ślady kopyt, a człowiek butów. Natomiast tutaj nie ma ani jednego ani drugiego. To znaczy …

Na chwilę przestał myśleć i wziął oddech.

-To znaczy, że tutaj nie było nikogo.

Myśl ta była bardzo odkrywcza.

-Coś mi się najpierw przesłyszało, a potem przewidziało. – sam się zaśmiał ze swojej pomyłki- Zdenerwowany jestem tą cała kolędą i generalnie sytuacją na wsi. Przez to mam zwidy. Chyba będę musiał poprosić biskupa o urlop.

Pomyślawszy to, poszedł tam gdzie, już dawno powinien być czyli do następnego domu.

Swoją drogą, ciekawe skąd ksiądz wiedział, że diabły zostawiają ślady.

Marek Adam Grabowski

Warszawa 2018