Dramat na Marszałkowskiej
Szedłem wzdłuż ulicy Marszałkowskiej. Jak zwykle było tam bardzo głośno. Ten hałas powodowały głównie pędzące obok samochody. To ruchliwa ulica, gdyby ktoś nie wiedział. Zapaliłem papierosa.
- Spaceruję Marszałkowską -pomyślałem sobie. Była to myśl bardzo prosta, niemalże banalna. Jednak szybko zastąpiła ją druga, już bardziej skomplikowana.
– A jeśli ja naprawdę robię coś innego? A co mógłbym robić? Mogę spać we własnym łóżku i śnić o tej Marszałkowskiej. Właściwie to nawet nie musi dziać się w moim łóżku. Spać można w wielu miejscach: w cudzym łóżku, na kanapie, na nawet w rowie itp. Wyliczać tak można bez końca.
Te myśli o śnie były bardzo uciążliwe. Nie potrafiłem znaleźć żadnego argumentu, ażeby udowodnić, że teraz nie śpię. To było tak bardzo zajmujące i stresujące, że prawie zapomniałem, iż palę papierosa (a może śnię, że palę). Jeśli to był naprawdę sen, to koszmarny.
-A może to nie jest sen, tylko jakaś halucynacja, którą spowodowały narkotyki. Nażarłem się jakichś grzybków lub nawąchałem ziółek i teraz mam schizy. Dokładnie schizy o Marszałkowskiej. Jeśli tak, to muszą to być mocne narkotyki, a ich efekt bardzo nieprzyjemny.
W ogóle nie zwracałem uwagi na ludzi wokół mnie (było ich chyba wielu, zakładając, że byli) ani na to, że wdepnąłem w kałużę. Byłem w pełni pochłonięty przykrymi myślami.
– Może to jest jeszcze inaczej- zastanawiałem się. -Może naprawdę jestem schizofrenikiem i przebywam teraz we Tworkach, a ta Marszałkowska, jak i wcześniejsze wspomnienia, to po prostu urojenia. Tych ludzi obok może nie być, a może to są osoby przebywające razem ze mną w wariatkowie.
Nagle zacząłem się im przyglądać.
– Ten łysy z głupią mordą, to może być inny wariat. Wygląda na pukniętego. Natomiast ta laska z ciemnymi włosami, może być Panią Doktor. Nawet przypomina tę babkę z Hausa, którą grała Oliwia Wilde. Nie, to bez sensu, jeśli jestem chory psychiczne, to ci ludzie są tylko w mojej durnej głowie. Nie warto o nich myśleć, ani się im przyglądać.
Zamyślony, niemal wpadłem na śmietnik. Myśli przybierały coraz bardziej złowrogi nastrój.
– Mogę być nawet pod wpływem jakiegoś demona. To on rzucił na mnie urok, ażebym przeżywał te wizję Marszałkowskiej. To okropna i podła wizja. Jeśli w istocie sprowadził ją na mnie ten demon, to musi być to wyjątkowo zła istota. Ja już tego nie mogę wytrzymać. Tylko dlaczego on mi to robi? Czy wyłącznie dla sadystycznej przyjemności, czy też ma w tym jakiś cel? Przykładowo, może kiedyś uczyniłem mu jakąś przykrość i teraz chce się zemścić. Tylko jak ja mógłbym skrzywdzić tak potężną istotę? Kim on w ogóle jest? Jak wygląda? Czy ma rogi i ogon? A może jest niematerialny?
Czułem strach i zdenerwowanie, gdy o tym myślałem. To wszystko mnie przerażało. Te wysoce nieprzyjemne samopoczucie spowodowało, że moje prawa strona zbladła, ale lewa zzieleniała. A może na odwrót?
– A jeśli jest inaczej? Spacer wzdłuż tej głupiej ulicy jest efektem jakiegoś wstrząsu. To proste, uderzyłem się w głowę i mam schizy. Jak ten wypadek mógł się stać? Mogłem wywrócić się w mojej łazience. Ale też mogło się wydarzyć coś zupełnie innego. Mogłem być przed wypadkiem innym człowiekiem. Przykładowo rycerzem, który spadł z konia. Jeśli mnie zaraz giermek ocuci, to wszystko będzie dobrze i po dawnemu.
Chciałem, żeby ten koszmar się skończył, żeby wreszcie giermek mnie odratował. Niestety wybawca nie nadchodził.
Wypaliłem papierosa, a niedopałek zostawiłem na chodniku. Wiem, że to nieładnie, ale skoro rzeczywistość wokół mnie nie była pewna, to nie obwiązywały mnie przecież zasady kultury osobistej. Nagle wpadł mi nowy pomysł. Nie mniej dręczący. Mogę po prostu być chory i pod wpływem gorączki mieć majaki. Tak, te choroby są bardzo uciążliwe. Męczę się w łóżku (najprawdopodobniej) myśląc, że idę przez warszawę. Oj, jeśli naprawdę jestem chory, to chcę już wyzdrowieć.
Dochodziłem już do stacji „Metro-Politechnika”, lecz nie zwróciłem na nią uwagi.
Było mi źle, bardzo, bardzo źle. Nie ma słów, które byłby w stanie oddać moja udrękę. Jednak co najgorsze, że zaraz miała się pojawić nowe teoria, najokrutniejsza ze wszystkich.
– Jest jeszcze tak- zastanawiałem się- że mogę być jedynie mózgiem w słoiku przyczepionym do komputera. Wszystko, co się wokół dzieje, to tylko projekcja tej okrutnej maszyny. Mam tu na myśli zarówno chwilę obecną, jak i moje wspomnienia. Nie mam zupełnie kontaktu z prawdziwym światem. Co najsmutniejsze, ten świat może być zupełnie inny, niż ten który kreuje komputer. Może nie być w nim Marszałkowskiej. Może w ogóle opierać się na innych zasadach. Możliwe, że żyją w nim smoki i gadające purchawki, a nocą jest jaśniej niż za dnia.
Te myśli były obezwładniające. Nie mogłem się od nich uwolnić. Chciałem, żeby już się wyjaśniło czy idę przy Marszałkowskiej czy nie. Jednak odpowiedzi nie było.
Byłem tak bardzo zamyślony, że wpadłem na dwóch panów. Pierwszy z nich był wyższy ode mnie o głowę i ogolony na zero. Jego ostrą gębę szpeciły dwie niewielkie blizny. Ubrany był w koszulkę Legii, szorty spod których widać było tatuaż w kształcie wilka i w białe adidasy. Zapomniałbym dodać, ze miał skarpetki, też białe.
Drugi był mojego wzrostu, a więc niższy od pierwszego, lecz bardziej umięśniony. Miał na sobie dżinsy i polo reklamujące piwo Królewskie. Był nie ogolony, ostrzyżony na jeża i miał jedno oko podbite.
Pachniało od nich piwem i tandetną woda kolońską. Sam nie wiem, który z tych smrodów był gorszy. To byli dresiarze. Nie mieli w prawdzie na sobie dresów, ale to nie problem, gdyż dresiarze w dresach nie chodzą. W strojach sportowych chodzą hipsterzy, których dresiarze biją.
– Kurwa, jak ty leziesz pedale!-odezwał się pierwszy.
– Eee.- Odburknąłem, gdyż nie chciałem rozmawiać z ludźmi, których istnienia nie byłem pewny.
– Co to do chuja znaczy „eee”?!- zapytał się drugi.
Nie zdążyłem wyjaśnić znaczenia terminy „eee”, gdy pierwszy pociągnął mnie za ramię marynarki. Nie z własnej woli wykonałem obrót. Ten obrót był bolesny. Drugi wtedy wycelował mi piękną fangę prosto w nos. Zabolało, a ja się przewróciłem. Przez chwilę zobaczyłem gwiazdy niczym z flagi Ameryki. Potem jednak znów było jasno. Na chodniku pojawiła się taka czerwona ciecz. To moje krew.
Ci dwaj sobie poszli. Szkoda, bo właśnie miałem na nich wypróbować zabójczy cios z Tai Chi. Upiekło się skubanym. Podniosłem się i wyjąłem z marynarki chusteczkę, po czym zatamowałem krwotok. Tak, chusteczki są bardzo pożyteczne.
Krew już się nie lała, ale nochal bolał mnie dalej.
Jednak w tej całej sytuacji coś sobie uświadomiłem. Ten ból był naprawdę. Tak bym go nie odczuwał, gdyby był tylko urojeniem, np. tworem demona i komputera.
Właściwie to poprawiło mi humor. Złe myśli odpłynęły.
Ci dwaj nawet nie wiedzieli, jak bardzo mi pomogli.
Marek Adam Grabowski
Warszawa 20016