Do Kości Wielkich przyjechał cyrk
Wydarzyła się wielka sensacja, mianowicie do wsi Kości Wielkie przyjechał wielki cyrk. Namiot rozbito blisko jeziorka, gdzie mieszka wodnik. Ponieważ na zadupiu atrakcji jest bardzo mało, mieszkańcy byli wniebowzięci i rzucili się obejrzeć występy. Sołtys początkowo miał wątpliwości czy zezwolić na przedstawienie, ale jak obiecali mu honorowe miejsce i dali łapówkę, wyraził zgodę. Ceny biletów (częściowo z winy tej łapówki) były drogie, ale nie po to ludzie na wsi cały rok kradną, żeby teraz nie wydać tych uczciwie zarobionych na cudzej krzywdzie pieniędzy. Cyrk więc nieźle zarobił.
Teraz już wszyscy mogli przyjść i zobaczyć. Oczywiście sołtys jak zawsze w takich sytuacjach wziął ze sobą swoją piękną córkę Karolinę; i jak zawsze zostawił (zamkniętą na klucz) swoją brzydką żonę; która nawet w mojej serii opowiadań nie ma wymyślonego imienia.
Ksiądz proboszcz pobłogosławił cyrk, a Baba Jaga z Witch i z Behemotem odprawili czarną magię i zrobili pokaz okultyzmu.
Takie osobowości jak Owczarz czy pan Jakubek zajęły najlepsze miejsca. Pan Jakubek to nawet dwa, gdyż siedzenia były małe, a jego dupa duża.
Nie przyszła tylko (oprócz już wspomnianej sołtysowej) głupia Jadźka, która wprawdzie kupiła bilet (i to w cenie trzech, chociaż był tylko jeden), ale nie widziała, gdzie jest pokaz, więc nie dotarła na miejsca. Nikt jej nie wytłumaczył, że przedstawienie odbywa się w tym samym obiekcie, w którym kupuje się bilety. Z nią jest tak zawsze.
Reszta jednak obejrzała niesamowite widowisko.
Zobaczmy więc, po kolei co tam było.
Przed namiotem można było kupić popcorn, parówki i jakieś dziwne mięso. Ktoś nawet rozpuścił plotkę, że było ono ludzkie. Czego to te głupie ludzie nie wymyślą. Była też cola i oranżada. Oczywiście piwo dla pełnoletnich i jointy dla niepełnoletnich.
Kto występował?
Było tam mnóstwo dziwolągów. Małżeństwo – baba z brodą i chłop bez przyrodzenia. Nazywają się Jan i Janina Gender-Kowalscy. Niestety, nie wiadomo, które z nich to Jan bez ptaka, a które Janina z zarostem. Nawet sami się ponoć nie odróżniają. Poza tym wystąpiły bliźnięta syjamskie złączone wspólną klatką piersiową, lecz mające oddzielne głowy. Ich fenomen polega na tym, że jeden od dziesięciu lat nie żyje. Drugi więc chodzi z przyrośniętym do niego trupem. Były również karzełki, które stoczyły walkę UFC. Obiecały jednak nie przesadzić, żeby żaden z nich nie zginął, jak to miało miejsce w poprzedniej osadzie. Był też facet bez jednego oka i jego brat z trzema oczyma; dobrze się obydwaj uzupełniają. Jako ostatniego dziwoląga można uznać murzyńskiego kanibala. Miał być z rodziną, niestety zjadł ją.
Oczywiście, nie zabrakło tam drapieżnych zwierząt. Były lwy, tygrysy, pantery, pumy, lamparty, niedźwiedzie, wilki, gryfy i turonie. Odbyły one walkę między sobą. Potem wybrano kilku śmiałków z widowni, którzy mieli możliwość wejścia na widownię i ucieczki przed tymi zwierzętami. Niestety, żaden z nich nie został pożarty.
Były też zwierzęta łagodne. Goryle, słonie, foki, ptaki, nosorożce, jednorożce, konie i pegazy. Początkowo mieszkańcy Kości Wielkich uważali obecność tej zwierzyny za niepotrzebną i nudną, ale jak zobaczyli słonia, który rozdeptuje fokę oraz jak goryle walczą między sobą, od razu zmienili zdanie.
Były też pewne istoty, o których nie sposób stwierdzić czy są zwierzętami czy dziwolągami. Mowa o centaurach. Chyba raczej były dziwolągami, gdyż trochę umiały mówić po polsku. Tak czy owak, stoczyły między sobą bitwę na maczugi. Po zakończeniu występów, centaury upiły się i omal nie zgwałciły kilku kobiet ze wsi. To dopiero dzikusy.
Nie zabrakło też siłaczy. Mieli łyse łby, wielkie muskuły i jeszcze większe pośladki. Jeden podniósł sztangę, a drugi ją zjadł. Potem ogr podniósł obydwu, lecz nie zjadł ich. A szkoda, miejscowi tak na to liczyli.
Wielkim urozmaiceniem były akrobacje na linach. Widownia się tym zachwyciła. Były nawet zakłady, ile osób spadnie. Spadła tylko jedna, i to w prost na pana Jakubka. Na szczęście Jakubkowi nic się nie stało (nigdy nie uśmiercam, ani nawet nie ranię głównych bohaterów), jednak spadającej dziewczynie wyleciał mózg i uderzył w Karolinę, która krzyknęła:
-Kurwa!
Zawsze była dobra z łaciny.
Inną atrakcją byli połykacze ognia. Obżarli się za wszystkie czasy. Jeden z nich, aż się zapalił. Udało się jednak go ugasić.
Piękne kobiety tańczył z mieczami i z wężami.
Jak cyrk, to też i klauni. Mieli typowe dla klaunów rekwizyty czyli noże, kaszaki i piły mechaniczne. Oczywiście, jak przystało na klaunów nie zrobili niczego śmiesznego.
Tylko z jednym występem był problem, mianowicie zw sztukami magicznymi. Magik wyjmował z kapelusza króliki, robił dziwy z kartami i wyjmował z uszu osób na widowni piłeczki. Cały czas przeszkadzała mu Witch, która krzyczała:
-To, kurwa, nie jest prawdziwa magia; to są tryki!
Publiczność zdawała się być po jej stronie.
W końcu sfrustrowany „czarodziej” zrobił coś, czego nie powinien, spojrzał na czarownicę i oznajmił w zaczepny sposób:
-To może pani sama pokaże prawdziwą magię?
-No problem! - zaśmiała się Witch i przemieniła go w tampona.
Widownia wydała okrzyk zachwytu. Dyrektor cyrku zaproponował Witch dołączenie do zespołu, a nawet zabranie ze sobą Behemota, gdyż gadający kot też by się przydał, ale ona odmówiła. Nie może przecież zostawić samej babci, która ma ostatnio zatwardzenia.
Zabawa więc była pyszna, a mieszkańcy Kości Wielkich wielce zadowoleni. Braw i okrzyków nie było końca. Nawet Owczarz wzruszył się i popłakał. Zachwycony sołtys zaprosił cyrkowców za rok (obiecał nawet, że łapówka nie będzie indeksowana o inflację). Zapewnił też, że o wszystkim powie żonie, żeby wiedziała. co straciła.
Pozostaje tylko jedno pytanie – Czemu tak fajny cyrk nigdy nie przyjedzie do Warszawy?
Marek Adam Grabowski
Warszawa 2022